niedziela, 29 lipca 2012

Wakacyjne przemyślenia


  Z niewiadomych mi przyczyn po powrocie z wakacji, zapragnęłam założyć sobie bloga. Kiedyś prowadziłam pamiętniki, jeszcze wcześniej dzienniki i przyszedł wreszcie czas na ich elektroniczną wersję. Zaczęło się od tego, że wróciłam z wakacji z głową pełną jeszcze żywych wspomnień i zapragnęłam je wszystkie opisać, tak aby móc do nich wrócić w długie jesienne wieczory. Jednak, kiedy zabrałam się za ich spisywanie, szybko odeszła mi chęć do wspominania wszystkich, nawet najdrobniejszych szczegółach. Postanowiłam więc sporządzić jedynie króciutką notkę…

Wyjazd nad morze był iście magiczny. Nawet ja - wielka antyfanka plażowania byłam zachwycona. Na szczęście przez większość dni nie doskwierał nam upał, co niesamowicie radowało moje serce. Jako osoba zimnolubna źle znoszę chwile, kiedy słońce wyciąga swoje "ramiona"  w stronę mojej facjaty. Dzięki Bogu, wstrętny, złoty krążek posiadający zdolność palenia mojej delikatnej skóry, nie zdominował całego wyjazdu. Mogłam więc spokojnie, wraz z Panem Wiewiórem: jeździć na rowerowe wycieczki, spacerować po plaży, grać w tenisa, oraz opalać się okazjonalnie. Wieczorami chodziliśmy na "nocki", na których usilnie staraliśmy się złowić choć jedną rybę, co okazało się być nie lada wyzwaniem.  Po zachodzie słońca pakowaliśmy nasz sprzęt, zupełnie tak, jakbyśmy szykowali się do jakiejś batalii i wybywaliśmy na plażę z naszą wielką misją. Ja - uzbrojona w leżak i plecak pełen kanapek, oraz Pan Wiewiór - z całą masą sprzętu wędkarskiego. Muszę przyznać, że w udziale przypadła mi jak zawsze zacna rola "pomagiera". Sprawdzałam, czy czasem nie rusza się szczytówka, podawałam kanapki, świeciłam latarką, kiedy przychodziło do zmieniania przynęty i oczywiście śpiewałam stare kawałki Red Hotów, żeby nie zwariować od ciągłego przebywania w ciemnościach. Jak widać mój udział w misji był nieoceniony, aczkolwiek nie przyczynił się do złapania choć jednego okazu ryby, zdatnej do konsumpcji. Musieliśmy się zadowolić kupnym dorszem, na co wcale nie narzekałam:)

Już tęsknię za naszym "wesołym" domkiem, który gościł pod swoim dachem, aż dziewięć dość temperamentnych osóbek. Nie obyło się bez kilku kłótni wywołanych przez cyfrę +. Zbyt duża liczba kanałów telewizyjnych, zawsze powoduje niepotrzebne rozważania na temat wyższości jednego filmu nad drugim. Niestety dość często wypadało na durne komedie, ku radości Pana Wiewióra i ku mojemu niezadowoleniu. Jeśli jest jakiś gatunek filmów, których nie lubię z założenia, to właśnie komedii, zwłaszcza tych amerykańskich.  Mimo wszystko, będzie mi brakować naszego małego pokoiku na piętrze, choć panował tam wieczny zaduch, a łóżko było przypominało raczej łoże tortur, wyściełane drapiącą jak papier ścierny pościelą. Nasza "dziupla" była jednak cudowna choćby dlatego,  że była całkowicie nasza. Nie wspomnę już nawet o przydomowym ogródku, na którym odbywały się wieczorne grille i jedno, ale jakże epickie ognisko, na którym została upieczona rekordowa liczba kiełbasek (całe dwie!).  Dla tych celów warto było rąbać drewno tępą siekierą.  
To wszystko na długo zostanie w mojej pamięci tak samo, jak  wiecznie roześmiana twarz Pana Wiewióra, który cieszył się ze wszystkiego jak małe dziecko. Mam tylko nadzieje, że nie skończymy naszych wakacyjnych wojaży na tym jednym wyjeździe, bo marzy mi się zwiedzanie Skandynawii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Sample text

Sample Text

Sample Text