czwartek, 9 sierpnia 2012


  Czy zdarzyło się wam kiedyś, że podczas czytania książki dłużyła się ona tak, że przeczytanie zaledwie 161 stron zajmowało wam ponad trzy tygodnie? Ja, miałam tak z "Miastem Kości" Cassandry Clare. Początek był dla mnie zbyt mdły i naiwny, a główna bohaterka niesamowicie drażniła mnie swoim zachowaniem. Kilkakrotnie podchodziłam więc do książki, czytałam kilka stron i zamykałam ją, myśląc o tym, że nigdy więcej nie wypożyczę już niczego z półki opatrzonej napisem "literatura młodzieżowa".  Demony, poczwary, wróżki, chochliki, podane na jednej tacy, to danie dość ciężkostrawne i być może dlatego,  w pierwszej chwili wszystko to, wydawało mi się, tak strasznie dziecinne i banalne. Jednak, ku mojej wielkiej uciesze, przełom nastąpił w części drugiej, ale o tym zaraz. Zacznijmy od niewielkiego wprowadzenia w fabułę:

  "Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nocni Łowcy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela." - więcej informacji oferuje szanowny wujek google, a ja nie chcę ich zdradzać, aby nie psuć nikomu zabawy.

  Kiedy przebrnie się już przez niezbyt pasjonujący początek i dotrze się do rozdziału dziesiątego, zatytułowanego tak samo jak książka, czyli Miasto Kości,  jest już tylko lepiej. Akcja wreszcie rusza z kopyta, a główna bohaterka o wdzięcznym imieniu Clary, przestaje tak strasznie irytować. Uwielbiam to, jak autorka zarysowała jej skomplikowaną początkowo relację z młodym Nocnym Łowcą imieniem Jace. Zresztą nie ukrywam, że ten Pan skradł moje serce już na samym początku i do tej pory nie spieszy się z jego oddawaniem. Kąśliwe uwagi w jego wykonaniu są po prostu wspaniałe i przyznam szczerze, że to właśnie dzięki nim, nie porzuciłam czytania tej książki już na początku.  Zresztą, właśnie żywe, genialnie napisane dialogi, stanowią chyba najmocniejszą stroną  pozycji. To dzięki nim odkrywamy charaktery wszystkich bohaterów, których wachlarz jest naprawdę szeroki.
 
  W prezencie dostajemy bowiem Clary, nieświadomą swojej przeszłości młodą pannicę, która boryka się z jednej strony ze zwykłymi problemami wieku dorastania, z drugiej zaś, z problemami świata Nocnych Łowców. Jeśli poszperamy w pudełeczku troszkę głębiej, odnajdziemy tam, wyżej wspomnianego, Jace'a - młodzieńca pragnącego przygód i wyzwań, szaleńczo zakochanego w samym sobie, którego śmiało można by nazwać narcyzem. Jednak, autorka każe nam wbić łopatę nieco głębiej, tak abyśmy dokopali się do jego skrywanych głęboko pokładów opiekuńczości, dobroci, oraz czułości. Przepraszam bardzo, ale muszę to napisać, Jace jest zbyt idealny, ale mimo wszystko i tak nie zmieniłabym w nim nawet najdrobniejszego szczegółu. Zresztą wszyscy bohaterowie są nakreśleni w sposób wspinały; nieco zagubiony i beznadziejnie zakochany w głównej bohaterce Simon, władcza i ponętna Nocna Łowczyni, uzbrojona w śmiertelnie niebezpieczny bat Isabelle i wreszcie jej brat Alec, któremu jak na mój gust, autorka poświęciła stanowczo za mało uwagi. Mogę mieć jedynie nadzieje, że jego wątek zostanie lepiej zarysowany w kolejnych częściach. Czy je przeczytam?   Oczywiście. Już zamówiłam oba tomy w bibliotece i zamierzam się do nich przyssać niczym pijawka, pozostawiając na półce masę innych pozycji wołających o moją uwagę.

  Doprawdy, nie wiem, co stanowi fenomen tej książki, ale w pewnym sensie się od niej uzależniłam. Po prostu muszę wiedzieć, co będzie dalej z losami bohaterów, a to dla mnie najlepszy wyznacznik jej genialności. Owszem, Cassandra Clare nie jest jakąś wybitną autorką, owszem, bywają lepsi od niej pod względem stylu pisania, ale mimo wszystko sposób w jaki wprowadza nas w życie swoich bohaterów jest naprawdę magiczny. Być może, książka jest czasami napisana zbyt dziecinnym językiem, a główny czarny charakter całej powieści jest raczej mało przerażający i aż błaga o dodanie mu większego dramatyzmu - to już Cisi Bracia wywoływali u mnie większe ciarki na plecach, ale wybaczam to wszystko i puszczam w niepamięć, dlatego że w ogólnym rozrachunku książka jest naprawdę udana. Zabrakło mi wprawdzie dokładniejszych wyjaśnień dotyczących istnienia różnych światów, czy choćby przybliżenia kilku zamieszkujących je ras, jednak mam nadzieję, że w kolejnych tomach dowiem się czegoś więcej, bo szkoda byłoby zmarnować taki smaczek.

Podsumowując, książka nie należy do ambitnych, autorka nie powala stylem pisania, natomiast opowiada historię w sposób, tak uroczy i tak przyjemny, że nie sposób jej nie pokochać. Kupuję ją, nawet z wszystkimi jej wadami, które nauczyłam się już ignorować.  Doszło nawet do tego, że zaprzyjaźniłam się z bohaterami tak bardzo, że po zamknięciu przeczytanego już tomu, miałam ochotę zaprosić ich  do siebie na herbatkę. Bez bergamotki, bo przecież Jace jej nie znosi! Skoro zapamiętałam nawet, tak drobne szczegóły, to autorce należą się ode mnie pokłony! Tak samo, jak za fakt, że nie mogę doczekać się chwili, w której w moje ręce wpadnie kolejna część Darów Anioła.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Nie przepadam za kryminałami, jakoś nie trafiają zazwyczaj w mój gust i dość często rozczarowują zbyt prostymi rozwiązaniami. Po książkę "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" sięgnęłam ponieważ urzekła mnie historia ukazana w skandynawskiej wersji filmu, nakręconego na jej podstawie. Nie wypowiem się nawet o amerykańskiej podróbce, bo choć uwielbiam Daniela Craiga, to nawet on nie był wstanie uratować tego remake'u. Najlepiej więc o nim zapomnę i wrócę do omawiania książki. Nie będę opisywać jej fabuły, żeby nie psuć nikomu frajdy z czytania. Ograniczę się jedynie do wstawienia fragmentu tekstu, który umieszczono z tyłu książki.

"Dziennikarz z i wydawca magazynu "Millenium" Mikael Blomkvist ma przyjrzeć się starej sprawie kryminalnej sprzed czterdziestu lat, kiedy zniknęła bez śladu Harriet Vagner. Pomaga mu w tym Lisbet Salander, młoda, intrygująca outsiderka i genialna researcherka. Blomkvist i Salander tworzą niezwykły team. Wspólnie szybko wpadają na trop krwawej historii rodzinnej."

 Brzmi niezbyt ciekawie, prawda? Ot, jakiś kolejny kryminał, w którym dzielny dziennikarz ma za zadanie rozwikłać jakąś banalną zagadkę. Nic bardziej mylnego. Historia, którą opowiada książka jest wręcz hipnotyzująca. Czytając ją miałam wrażenie, że towarzyszę Mikaelowi na każdym kroku śledztwa i szczerze ubolewałam nad Całym Złem, które przeżyła w przeszłości Lisbet. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że Salander stała się moją ulubioną bohaterką, nie tylko tej powieści, ale ulubioną bohaterką w ogóle. Może była odrobinę zbyt przerysowana, ale wybaczam jej wszystko ponieważ urzekła mnie swoją bezpośredniością i nieukrywaną antyspołeczną postawą. Nikt nie jest w tej książce do końca dobry i zły, a obie te barwmy mieszają się często w momentach, kiedy odkrywamy nowe fakty dotyczące życia bohaterów. A, ci naprawdę żyją, kochają, nienawidzą i dokonują wyborów, których czytelnik nie zawsze może się po nich spodziewać. To tylko dowód na to, że nie są schematyczni, dowód na to, że żyją własnym życiem. Wracając jednak do Mikaela, należy wspomnieć o tym, że on również wybił się poza kanon super detektywa. Bloomkvist, jest zwyczajnym mężczyzną, w średnim wieku, nudnym dziennikarzem z nieustabilizowanym życiem uczuciowym. Czasami irytuje tak bardzo, że człowiek ma ochotę sprzedać mu solidnego kopa w tyłek w nadziei na to, że wykrzesze z siebie jakieś uczucia. Jak jednak mawiają; jeśli masz ochotę udusić jakąś postać, to powinieneś bić pokłony autorowi książki, bowiem wyzwolił w tobie niezwykle silne uczucia, a chyba właśnie o to w czytaniu chodzi. Tak Panie Bloomkvist, wyzwolił Pan we mnie żądze mordu!  

  Cała książka jest utrzymana w dość chłodnym, surowym klimacie, który mi osobiście przypadł do gustu. Doskonale pasuje on do skonstruowanej przez Larssona wielowątkowej intrygi, której zakończenie może wprawić człowieka w osłupienie. Wisienką na szczycie tortu jest stworzony, a raczej pieczołowicie opisany przez autora świat. Zimna, klimatyczna Szwecja, oddana z taką szczegółowością, iż człowiek ma wrażenie, że naprawdę ją widzi, uwodzi swoją tajemniczością. Mnie uwiodła do tego stopnia, że zapragnęłam tam pojechać i przekonać się o tym, czy Larsson wystarczająco dobrze, oddał całe jej piękno i brzydotę jednocześnie.
  Mimo tych całych moich achów i ochów, książka nie jest idealna, a już na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. Niektórych zapewne odstraszy jej grubość (ponad 360 stron) i bardzo szczegółowe opisy. Larsson jest tak drobiazgowy, że z dokładnością godną maniaka podaje wiele mało istotnych informacji. I tym sposobem dowiemy się nawet tego, jakich zakupów dokonał Michael w sklepie spożywczym i czy był z owych zakupów zadowolony, mimo że nie ma to kompletnie żadnego związku z fabułą. Takie wtrącenia są czasem ciekawe, bo pozwalają poznać głównego bohatera i jego otoczenie, czasami jednak nieco irytują. Larsson był dziennikarzem i być może dlatego jego styl cechuje właśnie taka szczegółowość.

Podsumowując, "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" to książka ciekawa i godna polecenia, ale zdecydowanie nie dla każdego. Taki mroczny klimat, surowe opisy i dużą ilość szczegółów można albo pokochać, albo znienawidzić. Jest więc to pozycja dla tych, którzy mają chęć zanurzyć się w misternie skonstruowanej intrydze i odrobinę nad nią pogłówkować, a nie dla tych, którzy poszukują jedynie taniej rozrywki.  

czwartek, 2 sierpnia 2012

Gust muzyczny - jedni go mają, inni nie. Ja należę raczej do tej drugiej grupy. Nie przepadam za muzyką "popularną" (nie wiem jak inaczej ją określić). Postanowiłam wrzucić na bloga kilka piosenek, które zapisały się ostatnimi czasy w mojej pamięci. Nigdy nie ukrywałam faktu, że podczas pisania inspiruję się muzyką. W rzeczywistości, to ona stanowi mój główny motor, napędzający wyobraźnię. Zastanawiam się, czy za parę miesięcy będę się śmiała z tego zestawienia, czy wrócę do niego z sentymentem. Kolejność uwtorów jest przypadkowa, tak jak prawie wszystko w moim życiu.

1. Na pierwszy ogień idzie Hadouken z Mic Check. Jedna z moich ulubionych piosenek przy której biegam i ćwiczę. Zawsze daje mi niezłego kopa energii. 2.Rinocerose - Cubicle. Uwielbiam wrzaski wokalisty i ten minimalistyczny teledysk. Jedna z dziewczyn dowodzi tego, że nawet w ceratowych spodniach można wyglądać seksownie. 3.The Kooks - Junk of the Heart. Uwielbiam sprzątać przy tej piosence. Zawsze nastraja mnie pozytywnie do życia. 4.I Am Arrows - "Green Grass" - wakacyjny hymn 2012. Idealna do słuchania, kiedy leży się na plaży, albo leni się na leżaku w przydomowym ogródku. 5.Don Diablo feat Dragonette - Animale. Jedna z najbardziej niepokojących piosenek. Świetny tekst, genialny teledysk. 6. Plagiat - Bunt. Zdecydowanie najważniejsza piosenka tego roku. Genialny zespół, genialna nuta i najcudowniejsza wokalistka! Choć kocham wiele ich piosenek, ta jest dla mnie wyjątkowa ze względu na przewrotny refren. 7. Arctic Monkeys - Evil Twin. Nie jest to jakaś wielce ambitna muzyka, natomiast mam z tą piosenką dość miłe wspomnienia i zawsze wywołuje u mnie przyjemny dreszczyk. 8. Juliette Lewis And The Licks - Hot Kiss. Kobieta w różowych leginsach i pióropuszu na głowie? Biorę ją bez zbędnych pytań. 9. The Used - The Bird And The Worm. Genialna, pełna napięcia i tajemnicy muzyka. Właściwie to bardziej niż piosenkę lubię klimat, który buduje. 10. Eisley - Marvelous Things. Piosenka przy, której często czytam i piszę. Nie jest wybitna, ale za to skradła moje serce. Pobudza wyobraźnie i przenosi mnie do innego świata. 11. Faithless - Miss U Less, See U More. Ta piosenka jest już bardziej znana. Słowa refrenu to miód dla mego serca. Tekst jest tak piękny, tak inny od tej papki serwowanej na MTV, że nie sposób go nie kochać. 12. Chase & Status - Time ft. Delilah. Zaczęłam jej słuchać niedawno i od razu ją pokochałam, mimo że nie jest to mój ulubiony rodzaj muzyki. 13. Totally Enormous Extinct Dinosaurs - "Garden". Czy można zakochać się w piosence z reklamy? Owszem. 14. Chemical Brothers - Container Park. Czy można zakochać się w piosence z filmu? Tak! 15. Massive Attack - Paradise Circus. Kolejna piosenka, która przyprawia mnie o ciarki na całym ciele. 16. Mela Koteluk - Melodia ulotna. Cudowna, piękna i jakże ulotna melodia. Była moją inspiracją podczas pisania ostatniego opowiadania. 17. The Cinematic Orchestra - To Build a Home. Piosenka, przy której można płakać, kiedy świat wydaje się niesprawiedliwy i zły. 18. Infected Mushroom - Heavyweight. Piosenka tak dziwna i przerażająca, że nie sposób jej nie pokochać. 19.The Strokes - Reptilia. Nakręcam się od pierwszych dźwięków tej piosenki. 20. Artur Andrus - Glanki i pacyfki . Niespodziewana wylądowała w moich ulubionych. Jej przesłanie urzekło mnie od pierwszej chwili, choć sam utwór nieco kuleje.

 

Sample text

Sample Text

Sample Text